Nowy rok będzie pełen wyzwań dla rodziny syryjskich uchodźców
07-01-2014 Warszawa, 7 stycznia (UNHCR) – Młoda rodzina uchodźców z Syrii ma wiele ważnych oczekiwań co do niedawno rozpoczętego nowego roku. W najbliższych tygodniach ma się urodzić ich drugie dziecko. Ma też zapaść decyzja w sprawie udzielenia im ochrony w Polsce.Od kiedy Rania, Hasan i ich trzyletnia córka Dima* przenieśli […]
07-01-2014
Warszawa, 7 stycznia (UNHCR) – Młoda rodzina uchodźców z Syrii ma wiele ważnych oczekiwań co do niedawno rozpoczętego nowego roku. W najbliższych tygodniach ma się urodzić ich drugie dziecko. Ma też zapaść decyzja w sprawie udzielenia im ochrony w Polsce.Od kiedy Rania, Hasan i ich trzyletnia córka Dima* przenieśli się do jednopokojowego mieszkania w Warszawie, wszystko miało być lepiej. – Ludzie mogą nas odwiedzić. Mamy wszędzie blisko – przekonuje Hasan, ale Rania nie wydaje się być tego tak pewna. – Nie mam tu ani jednej przyjaciółki – mówi, ale zaraz przyznaje, że w Markach, podwarszawskim miasteczku, gdzie do niedawna mieszkali, czuła się jeszcze bardziej samotna. – Wieczorami w Markach za oknem widzisz tylko ciemność i odbijającą się w szybie własną twarz. Nic więcej – tłumaczy.W Syrii Rania wychodziła z domu w towarzystwie kogoś z bliższej lub dalszej rodziny. Tu, w Polsce, albo wychodzi z mężem, albo zostaje w domu. Hasan ma jeszcze w tym miesiącu zacząć chodzić na lekcje polskiego. – Nie mogę do niego dołączyć. Wkrótce urodzi się nasze drugie dziecko. Będę zajęta – wyjaśnia. – Mam nadzieję, że moje dzieci będą dobrze wykształcone, będą znały wiele języków i wtopią się w polskie społeczeństwo. Rania ma poczucie, że od kiedy w lipcu 2012 uciekli z Syrii do Libanu, po tym jak ich dzielnica na południowych przedmieściach Damaszku znalazła się pod obstrzałem, żyją w ciągłym zawieszeniu. – W Libanie dokładaliśmy starań, żeby móc się tam osiedlić, ale gdy z każdym dniem przybywało uciekinierów z Syrii, zrozumieliśmy, że nie ma tam dla nas miejsca – opowiada Rania. Obecnie w Libanie przebywa ponad 858,000 tysięcy już zarejestrowanych albo oczekujących na rejestrację w UNHCR uchodźców z Syrii.Tłumaczy, że nie mogliby tam posłać Dimy do publicznego przedszkola, a później do szkoły, bo Hasan nie miał żadnych szans na dostanie pracy w Libanie. Patrząc jak ich oszczędności topnieją, zdecydowali się zainwestować to co jeszcze im zostało w podróż do miejsca, w którym ich dzieci będą miały lepszą przyszłość. Na początku lipca zeszłego roku bezpośrednim samolotem z Bejrutu dotarli do Warszawy. – Nie mieliśmy polskiej wizy – wyznaje Hasan. – W Libanie spotkałem mężczyznę, któremu musiałem zapłacić 12 tysięcy dolarów, czyli wszystko co mieliśmy. To on załatwił nam lot Bejrut-Moskwa z przesiadką w Warszawie. Nie było innego wyjścia. Nie mogłem ryzykować życia mojej żony i córki na jakiejś niepewnej łodzi – mówi. Po dotarciu do Warszawy, Hasan jeszcze raz zapytał żonę czy chce spróbować zbudować tu życie od nowa. Gdy skinęła głową, podszedł do kogoś, kto wyglądał jak policjant, powiedział, że są z Syrii i że proszą tu o azyl. Potem było “niekończące się przesłuchanie”, jak zapamiętała Rania. Bała się wówczas przepytującej ją “ostrej” funkcjonariuszki Straży Granicznej. Do tego stopnia, że przez chwilę zaczęła niemal żałować swojej decyzji. Rania pamięta też ośrodek dla cudzoziemców w podwarszawskim Dębaku i to jak dziwnie i niekomfortowo się tam czuła, gdy na początku musieli dzielić pokój z inną rodziną uchodźczą. – W naszej kulturze nie jest normalne, żeby kobieta mieszkała pod jednym dachem z mężczyznami, z którymi nie jest spokrewniona – mówi. Będąca w dziewiątym miesiącu ciąży Rania jest pod opieką doktora Salam’a Salti – ginekologa i Palestyńczyka urodzonego w Syrii, który mówi w jej ojczystym syryjskim dialekcie. Wcześniej chodziła do państwowego szpitala w Warszawie, gdzie brak tłumacza i całkowita niezdolność porozumienia się z lekarzem były dla niej ogromnym źródłem stresu. – Przed osobami przyjeżdżającymi tu z Syrii stoi wiele wyzwań – wyjaśnia płynnie po polsku doktor Salti. Poza Ranią i Hasanem przyjmuje kilka innych spodziewających się dzieci rodzin syryjskich uchodźców. – Wszystko tu jest dla nich nowe i dziwne, kultura, sposób w jaki funkcjonuje społeczeństwo. Najtrudniejsza do pokonania jest jednak bariera językowa, która sprawia, że czują się pozbawieni wpływu na własne życie – dodaje lekarz. Doktor Salti mieszka i praktykuje w Polsce od ponad dwudziestu lat. On i inni członkowie lokalnej syryjskiej diaspory przyjechali tu w latach 70. i 80., by studiować na polskich uniwersytetach. Hasan i Rania zaliczają się jednak do nowej, rosnącej grupy uchodźców uciekających przed wojną domową w Syrii. W Polsce w 2013 roku zostało złożonych 255 aplikacji azylowych przez osoby pochodzące z Syrii – w porównaniu do zaledwie 107 w 2012. – Ci ludzie musieli zostawić wszystko co mieli za sobą. Nie mają żadnych jasnych perspektyw. Czują się bardzo zagubieni. Musimy ich wspierać. Muszą nauczyć się języka i tego jak funkcjonuje społeczeństwo by mogli się zintegrować. To z pewnością zajmie długi czas, ale nie jest niemożliwe – uważa doktor Salti.Na razie Rania nie jest w stanie myśleć o przyszłości dalszej niż pierwsze tygodnie tego roku. – Jedyne czego sobie życzę w 2014 to żeby nas tu zaakceptowali. Wówczas będziemy mogli zacząć zapuszczać tu korzenie i czuć się bezpiecznie – mówi Rania. – Mam ogromną nadzieję, że to się stanie jeszcze przed narodzinami dziecka. * Imiona zmienione ze względu na konieczność ochrony bohaterów historiiMagda Qandil, Warszawa